youtu.be/QR28G204z5k
Ciągnij długi sznur,
Życia jedwabną nić,
Aż napotkasz mur,
Który zabroni śnić.
Zdrada winą twą,
Sąd rolą mą,
Zapłatą dla morza,
Jest dla duszy obroża.
- Szykować łodzie ratunkowe, do cholery! Mają być w gotowości, bo jak nie, to nas rekiny pożrą! - głos kapitana niósł się nad gwarem zdezorientowanych marynarzy - Cholerne wieloryby, że akurat teraz musiały się napatoczyć. Ładujcie prowiant, do diaska! Szybciej!
Gilbert podbiegł do kapitana, który wydawał się wytrzeźwieć w ciągu jego nieobecności. Dwoje marynarzy, którzy wcześniej go minęli, podbiegli do kapitana.
- Woda zbyt szybko napływa, odcięliśmy dolny pokład, ale... nie damy rady zatrzymać wody.
- Idziemy na dno... - dodał Janek, poprawiając nerwowo czapkę na głowie.
Twarz kapitana z czerwonej przybrała kolor papieru.
- Matuniu... Najbliższa wyspa jest około dnia stąd... Sprawdzicie kurs, zabierzcie do łodzi kompas i mapę. Zajmie nam to dużo więcej czasu, ale może przeżyjemy. – przetarł twarz dłonią, z niepokojem spoglądając na horyzont.
Marynarze zajęli wszystkie miejsca w łodzi ratunkowej. Siedmiu mężczyzn z bólem patrzyło jak statek zostaje pożerany centymetr po centymetrze, przez czarną otchłań oceanu. Ciemności rozświetlał jedynie słaby blask lampy, a oni widząc bezkres wody, zdali sobie sprawę z zimna morskich nocy. Cisza, pełna niedowierzania i żalu, świadczyła o niespokojnych myślach rozbitków. Gilbert, nie mógł opanować drżenia rąk. Nerwowo przyglądał się towarzyszom, którzy podobnie do niego nie mogli wydusić z siebie słowa. Jego wzrok padł na siedzącego na drugim krańcu łodzi przerażającego mężczyznę. Jako jedyny z kamienną twarzą przyglądał się wodzie. Gilberta przeszedł dreszcz. Mieli szczęście, że wyszli z tej sytuacji żywi. W końcu nie raz słyszał o katastrofach na morzu i były o wiele straszniejsze, od powolnego tonięcia statku, jakie ich spotkało. Jednak przerażające spojrzenie mężczyzny, sprawiło, że chłopak czuł się jakby coś jeszcze czekało na nich podczas tej podróży. Coś, czego z pewnością nie chciał doświadczyć.
- I co robimy? – zapytał Eryk ocierając z czołakrople potu. Kapitan spojrzał na zakryte chmurami niebo.
- Czekamy do rana. Potem wyruszymy, niech się wszyscy prześpią, dwie osoby niech będą na warcie. W razie gdyby coś płynęło, wtedy wiecie co rozbić. Młokosie, ty... - łódź zatrzęsła się gwałtownie. W ostatniej chwili, Gilbert złapał ramię kapitana, chroniąc go przez wypadnięciem za burtę. – Co to u diabła było?!
- Cholera, orki?! – warknął Rysiek trzymając się kurczowo łodzi.
- Nie to coś innego, chyba rekin. – mruknął stary marynarz. Wpatrując się w wodę. – Duży, ale nie zrobi nam krzywdy, dopóki siedzimy w... Słyszycie to?
Wszyscy zaniepokojeniu spojrzeli na wodę. Z ciemności dobiegło ich uszu nucenie. Cicha melodia przerodziła się w niezrozumiały, kobiecy śpiew. Słodkie, a zarazem pełne smutku dźwięki niosły się echem ze wszystkich stron, mrożąc serca.
- Co do cholery?
Stary marynarz wstał. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Jedynie spojrzał z wdzięcznością na towarzyszy.
- Woda lubi pożerać słuchaczy jej szeptów. – oparł się o bok łodzi i wpadł do wody. Gilbert widział jak ten miły człowiek, znika za kadłubem. Usłyszał plusk.
- Człowiek za burtą!
Wszyscy poderwali się, by pomóc staremu kompanowi, ale pomimo rzuconych lin, mężczyzna nie wypłynął.
~*~
Minęła godzina, a poczciwy marynarz zniknął bez śladu. Nawoływania nie pomogły.
- Może rekiny go zjadły?
- Było by słychać, rekiny strasznie hałasują podczas żeru.
- Pewne jest, że jest już martwy.
- A może...?
- Nie bądź głupcem, woda jest zimna, a on miał już swoje lata.
- Ale co mu odbiło?
- Zamknąć się, tępaki! – huknął kapitan, zirytowany ich zachowaniem. Nie mógł sobie darować straty członka załogi, nie mówiąc już o szoku utraty statku. Szukali go bez skutecznie. Nie rozumiał zachowania starego przyjaciela. Do tego ta niepokojąca muzyka na środku morza. Wiedział, że to jedynie szum fal obijających się o łódź, ale mimo to nie mógł się oprzeć wrażeniu, że to kobiecy śpiew.
- Kapitanie coś ruszyło się w wodzie!
Mężczyzna poderwał się i wytężył wzrok, coś płynęło w ich kierunku. Marynarze zaniemówili widząc w wodzie ludzki kształt.
- Pomóżcie mu, to pewnie staruszek! – Janek rzucił linę.
Mężczyzna chwycił mocno jej drugi koniec, gotowy wciągnąć towarzysza na łódź. Postać złapała sznur i zanurzyła się gwałtownie wciągając go pod wodę. Marynarz z trudem starał się złapać powietrze.
- Janek, nic ci nie jest? Zaraz cię wycią...
- Aaa...! – wrzask urwał się w w chwili, gdy mężczyzna zniknął pod wodą.
- Janek?! Janek!
- Eryk! Nie pomożesz mu tak! – Kapitan złapał go za kołnierz, powstrzymując go przed skokiem.
- Zostaw mnie! - Wyszarpnął się i z całej siły uderzył kapitana w twarz. Mężczyzna, boleśnie uderzył o burtę, aż łódź się zatrzęsła. Eryk przewiązał się w pasie liną, a drugi koniec przywiązał do pokładu. – Jak szarpnę, to nas wyciągniecie.
Spojrzał na czarne lustro, na którym unosiła się czapka jego kamrata. Przełknął ślinę zmawiając ostatnią modlitwę i zanurkował. Zimna woda otuliła go, a zimno przeszyło aż do kości. Rozejrzał się, ale z braku światła widział jedynie parę metrów wokół siebie. Coś mignęło w polu jego widzenia. Najpierw zobaczył pionową płetwę, jak u olbrzymiego rekina, tyle, że ten rekin miał ręce. Te wielkie spięte błoną łapy przytrzymywały Jana, a bestia olbrzymią szczęką pożerała go kęs po kęsie. Mężczyzna z przerażenia wypuścił z płuc powietrze. Monstrum oderwało się od uczty i spojrzało na niego ludzkimi oczami.
Nie możesz dodać komentarza.